Inny
transport skierowany na południowy zachód, dowiózł jeńców
do ogromnego stalagu przejściowego 344 w Lamsdorf (Łambinowice).
Stad przewieziono kobiety do stalagu IVB Mühlberg, a dalej do
stalagu IVB w Altenburgu. Kobiety-oficerowie internowane zostały
w oflagu IXC w Molsdorf: 382 oficerów i 38 szeregowych.
Od
grudnia 1944 r. Niemcy zaczęli gromadzić kobiety z Armii
Krajowej w bozie karnym (Strafflager) VIC w Oberlangen.
Wspólnym
losem wszystkich kobiet-jeńców wojennych były fatalne warunki
obozowe. Władze niemieckie nie były przygotowane na
rozmieszczenie paru tysięcy kobiet o specjalnym statusie jeńców
wojennych. Mężczyźni zostali internowani w istniejących od
1939 r. obozach zagospodarowanych, będących pod opieką
Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Kobiety zostały „wciśnięte”
w baraki wyłączone, otoczone drutem kolczastym od reszty
obozu. W ciasnocie, w zimie, w braku podstawowych urządzeń
higienicznych, często o głodzie, musiały przeżyć ciężką
zimę 1944/45 r. Nękane ciągłymi namowami i pogróżkami do
zrzeczenia się statusu jeńca wojennego i przejścia „do
cywila”, co pozwoliłoby na zatrudnienie ich w przemyśle III
Rzeszy, nie uległy tym naciskom i stawiały ostry sprzeciw
motywowany konwencją genewską z 1929 r. dotyczącą praw
kombatanckich.
W
poszczególnych obozach szybko zorganizowało się życie
jenieckie pod komendą wyznaczonych jeszcze w Warszawie oficerów,
które zataiły swoje stopnie oficerskie i pojechały wraz z
koleżankami do stalagów. Miały one na celu opiekę nad bardzo
młodymi dziewczętami oraz utrzymanie dyscypliny w szeregach
Armii Krajowej za drutami, organizując życie w nowych
zupełnie warunkach.
Wśród
licznych internowanych, znalazły się osoby z wyższym
wykształceniem, poliglotki, artystki, działaczki oświatowe.
Zaczęto więc serie wykładów, pogadanek i zajęć
kulturalnych, aby ożywić umysły i nie dopuścić do
psychicznego załamania.
Od
grudnia 1944 r. Niemcy zaczęli gromadzić kobiety w obozie
karnym Strafflager VIC w Oberlangen. W Powstaniu Warszawskim
brało udział około 5000 kobiet, do niewoli poszło ok. 3000,
a w Oberlangen znalazło się 1721 osób.
Obóz
w Oberlangen miał bardzo „czarną” przeszłość.
Położony na bagnistych terenach Emslandu, na północnym
zachodzie Niemiec, był jednym z licznych obozów
koncentracyjnych założonych w latach 1933-1938 na przeciwników
reżymu hitlerowskiego. W okresie II wojny światowej niektóre
obozy przejął Wehrmacht i internowano w nich jeńców-żołnierzy
z okupowanych krajów Europy, Ostry klimat, niewolnicza praca, głód
i choroby powodowały, że obóz stał się dla nich miejscem
zagłady.
W
październiku 1944 r. Strafflager VIC w Oberlangen został
wykreślony z rejestru obozów jenieckich ze względu na
całkowicie nieodpowiednie warunki bytowe. Międzynarodowy
Czerwony Krzyż w Genewie nie wiedział zatem, że polskie
kobiety-jeńcy wojenni zostały tam właśnie internowane.
Niemcy
uważali nadal obóz w Oberlangen za obóz karny i zgrupowali
tam polskie „Akaczki” jako element buntowniczy, niesforny,
ponieważ nie uległyśmy silnym namowom, aby iść pracować
jako cywile w niemieckim przemyśle wojennym..
Warunki,
w jakich przyszło nam przeżyć zimę 1944/1945 należały do
bardzo uciążliwych. Przegniłe, drewniane baraki z
nieszczelnymi oknami i drzwiami, pomieszczenia na 200 osób z
3-piętrowymi pryczami, cieniutkie sienniki, dwa żelazne
piecyki w każdym baraku opalane mokrym torfem, który więcej
dymił niż grzał. W jednym z baraków rząd blaszanych korytek
z ledwo cieknącą wodą (o ile w ogóle była woda), a za nim
parę prymitywnych latryn, stanowiły całe wyposażenie
sanitarne.
Osiem
baraków zajęły osoby zdrowe, na „przedoboziu” był barak
szpitalny, kuchnia, szwalnia, łaźnia i odwszalnia. Nie
pamiętam, aby te ostatnie funkcjonowały. Jeden z pustych baraków
został przeznaczony na kaplicę, a dwa pozostałe (nie zajęte)
służyły nam za „rezerwę opałową”: wyrywałyśmy z
prycz, z podłóg, z futryn, aż doszło do surowych represji ze
strony komendy niemieckiej obozu za zniszczenie „dobra
państwowego”.
Wyżywienie,
podobnie jak w innych obozach: rano i wieczorem letnie ziółka,
spleśniały często chleb, czasem kawałek margaryny lub
łyżka marmolady z buraków. W południe z gorzkiego jarmużu
lub z robaczywego grochu i po 2 lub 3 kartofle w mundurkach.
Koniec
wojny odbijał się fatalnie na dostawach. Paczki z Czerwonego
Krzyża nie dochodziły z poprzednich obozów, albo przybywały
w bardzo małych ilościach, o ile nie były rozkradane przez
Niemców, lub złośliwie przechowywane na stacji Lathen
odległej od obozu o jakieś 12 km. A Czerwony Krzyż w Genewie
nie wiedział, że obóz w Oberlangen jest na nowo uaktywniony.
Mimo
ciężkich warunków polska organizacja obozu działała
sprawnie i skutecznie. Mając już pewne doświadczenie życia
jenieckiego, Oberlangen kontynuowało ramy i dyscyplinę
wojskową.
Niemcy
nie uznawali funkcji polskiej komendantki obozu, ale ponieważ
por. Irena Mileska „Jaga”, wyznaczona rozkazem z 3
października 1944 r. komendantki Wojskowej Służby Kobiet,
major Marii Wittek, na komendantkę Stalagu, została wybrana w
obozie na „męża zaufania”, fakt ten stawiał ją w
dogodnej pozycji wobec władz niemieckich.
Komenda
niemiecka złożona była z czterech osób: płk SS Miller,
prędko zastąpiony przez kpt. Mehlera; kwatermistrz por.
Treiber (ordynarny, złośliwy, rudny w kontaktach z Polakami);
st. sierżant Majchrzak oraz kpr. Zwieklick (zwany przez nas
Świetlikiem); poza tym trzy Niemki bez bliżej określonej
funkcji, które zaskakiwały nas nagłą kontrolą, rewizją lub
przeglądem. Obozu strzegło 80 wartowników.
Ze
strony polskiej, organizacja obozu prowadzona była żelazną
ręką „Jagi”. Aby utrzymać dyscyplinę wśród 1721 kobiet
w wieku od 14 do 60 lat, różnego pochodzenia społecznego,
bardzo różnorodnego wykształcenia, trzeba było
stanowczości, ale i znajomości psychologii. „Jaga”
dobrała sobie kompetentny sztab do pełnienia tej
odpowiedzialnej funkcji. Komendantki poszczególnych kompanii (1
barak = 1 kompania), zataiły swoje oficerskie stopnie, aby
otoczyć opieką całość internowanych kobiet. Okazało się
to konieczne, szczególnie w stosunku do małoletnich, a także
i tych, które załamywały się psychicznie. „Syndrom drutów”
miał wśród nas swoje ofiary.
Podstawą
życia w Oberlangen była nie tylko dyscyplina, ale również
solidarność i koleżeńskość. Kiedy w styczniu 1945 roku
zaczęły się porody (były kobiety, które opuściły
Warszawę będąc w ciąży) – 10 niemowląt urodziło się w
Obrlangen, komendantka „Jaga” powiedziała na apelu: „Rodzi
się dziecko, będzie gołe, bo matka nie ma nic.” To
wystarczyło. Każda, która miała cośkolwiek zapasowego:
kawałek prześcieradła, chustkę, bluzkę, koszulę –
pruła, szyła, prała. Dla pierwszego niemowlaka było tyle
kaftaników, czepeczków, pieluszek, że wystarczyło dla
następnych dzieci. Za kołyski służyły kartony po paczkach
czerwonokrzyskich.
Co
dzień wychodziły drużyny robocze (komenderówki) na obowiązkowe
prace: do lasu po chrust; na torfowiska do zwożenia wykopanego
torfu; na łąki do wywożenia zawartości latryn. Godziny wolne
wykorzystane zostały do zajęć oświatowych, kulturalnych oraz
dla instrukcji wojskowej.
W
obozie znalazły się kobiety o licznych talentach, które
przekazywały, w miarę możliwości, koleżankom. Tak jak w
poprzednich obozach, odbywały się pogadanki, wykłady,
zajęcia artystyczne. Przy pomocy przemyconego przez liczne
rewizje scyzoryka lub wyciągniętego z pryczy gwoździa,
powstawały delikatne kubki, ryngrafy, obrazki z materiałów
prostych, jak puszki od konserw, skrawki materiałów, słoma.
Ze
strony religijnej obóz pozbawiony był stałego kapelana. Po
wielu naleganiach, Niemcy zgodzili się, aby kapelan jenieckiego
obozu włoskiego znajdującego się w okolicy, przyjeżdżał od
czasu do czasu odprawiać mszę świętą w Oberlangen.
Pozostawała sprawa spowiedzi i pomocy duchowej, której włoski
ksiądz nie mógł udzielić Polkom. Na prośbę dwóch osób
(komendantki por. „Zbigniewy” oraz pielęgniarki
dyplomowanej „Maryli”) zostały one zaprzysiężone przez
księdza Włocha w charakterze powiernic. Z inicjatywy tych pań
powstała „skrzynka pytań”, której celem było uchwycenie
problemów najbardziej istotnych, ale zbyt osobistych, aby je
ujawnić) i niedopuszczenie do zaburzeń psychicznych oraz prób
samobójczych, które zaczęły się pojawiać Oberlangen.
Inicjatywa ta spotkała się z pozytywnym przyjęciem ze strony
internowanych.
Z
nadejściem wiosny mnożyły się starania Niemców o zjednanie
nas. Pewnego dna przyjechał mężczyzna, zapowiadany przez
władze niemieckie, jako przyjaciel Hitlera i przez 3 dni
usiłował przekonać polską komendantkę obozu o pozytywnym
stosunku Niemców do Polski, a do nas w szczególności.
Chodziło o stworzenie legionu kobiet przeciw Armii Czerwonej.
Nasze władze poradziły temu panu, aby pojechał po decyzję do
Komendanta Armii Krajowej, gen. Bór-Kmorowskiego, wówczas
jeszcze jeńca wojennego w Rzeszy.
Po
bezskutecznej wizycie przyjaciela Führera, przybyła grupa
oficerów niemieckich, która miała na celu zdobycie
oświadczenia od polskiej komendy obozu o poszanowaniu konwencji
genewskiej wobec polskich jeńców-kobiet. Grupie przewodniczył
główny szef nad obozami jenieckim w rejonie, który starał
się przekonać nasze władze, aby wycofały raport przeznaczony
dla Genewy o obraźliwym zachowaniu się por. Treibera wobec
komendantki „Jagi”. Powiedział on do niej: „pluję na
konwencję genewską” i strzelił w jej stronę, na
szczęście niezbyt celnie. Te mnożące się wizyty
świadczyły o rychłym końcu wojny i o klęsce Niemiec.
12
kwietnia 1945 roku o godzinie 18.00 obóz w Oberlangen został
oswobodzony przez żołnierzy I Dywizji Pancernej generała
Maczka. Ogromna radość z tej wolności przyniesionej przez
Polaków trwała długie tygodnie, ale wojna nie była
skończona i trzeba nam było czekać jeszcze miesiąc, aby
zaczął się nowy rozdział historii kobiet-żołnierzy Armii
Krajowej, jeńców wojennych III Rzeszy.
Irena
Skrzyńska